........................
Słonce się wzniosło.Na brzeg opadły zolte i zielone smugi promieni,wyzlacajac wręgi sprochnialej lodzi i nadając morskiemu ostrokrzewowi i jego kolczastym liściom blekitny połysk stali.Swiatlo przenikało niemal cienki, bystre fale,kiedy,podobne wachlarzom,przemykały po brzegu.Dziewczyna , która potrzasnela glowa i roztanczyla wszystkie klejnoty ,topaz,akwamarynę,wodniste klejnoty wraz zawartymi w nich iskierkami ognia ,teraz odslonila czolo i szeroko otwartwszy oczy ,pomknela prosto przed siebie ponad falami.Ich rozedrgane ,rybioluskie migotanie przygasło ,wezbrały ,ich zielone wkleslosci poglebily się i pociemniały i przecinały je byc moze lawice wedrujacych ryb.Rozbijając się i splywajac ,fale pozostawiły na brzegu czarna smugę galazek i korka ,Patyków i słomek ,jakby zatonela jakaś lekka lodz,jej burty rozleciały się , a żeglarz wpław doplynal do ladu i wbiegł na skaly ,pozwalając by fale zmyly na brzeg jego kruchy ładunek.W ogrodzie ptaki , które o brzasku ,spiewaly nierowo i z przerwami,na tym drzewie,w tamtych zaroślach ,teraz spiewaly chórem,przenikliwie i ostro , to razem ,jakby świadomie wspólnoty,to pojedynczo,jakby do blado niebieskiego nieba.Zrywały się ,wszystkie w jednym stadzie,kiedy czarny kot poruszył się w zaroślach,kiedy kucharka wystraszyła je,wyrzucając popiol na wysypisko śmieci.
Słonce stojące teraz wysoko ,nie spoczywało juz na zielonym kobiercu,slac kapryśne błyski przez wodniste klejnoty ,lecz odslonilo twarz i spogladalo prosto przed siebie ponad falami.Opadły one z miarowym grzmotem..Opadały ze wstrzaserm przypominającym uderzenia końskich kopyt na torze.Pyl wodny unosił się jak wlocznie i dzidy potrząsane w gorze przez jezdzcow .Fale przelewały sie po plazy stalowo niebieska ,skropiona diamentami woda.Nadbiegały i cofaly się z energia ,ze sprezystoscia maszyny,która wydycha i wchlania swa moc .Promienie slonca padały na pola zboża i na las.Rzeki były teraz niebieskie i pomarszczone,trawniki zbiegające ku skrajowi wody były zielone jaka pióra Ptaków o lekko nastroszonym pierzu.Wzgórza ,zakrzywione i powsciagniete ,zdawały się byc skrepowane rzemykami,tak jak kończyna spięta jest wloknami miesni, a lasy jezace się dumnie na ich zboczach były jak szorstka ,przystrzyżona grzywa na końskim karku.
Freitag, Dezember 14, 2012
FALE Wirginia Woolf
Eingestellt von Emilia um Freitag, Dezember 14, 2012
Labels: czytane
Abonnieren
Kommentare zum Post (Atom)
0 Kommentare:
Kommentar veröffentlichen